Już jadąc do Antigua Guatemala zauważyliśmy otaczające ją wulkany. Jest ich tak wiele! Do wyboru, do koloru – marzy Ci się spacer i pieczenie pianek na gorących kamieniach? A może chcesz oglądać lawę z bliska? Wolisz oglądanie erupcji w nocy? Wszystko jest na miejscu, a każda z tych wycieczek dotyczy innego wulkanu oddalonego o mniej niż godzinę drogi z miasta… Niezależnie jakiego wulkanu szukasz, prawdopodobnie znajdziesz go w okolicach Antigui.Nasza przygoda z wulkanem zaczęła się od spaceru po mieście. Zdecydowaliśmy się na dwudniowy trekking na wulkan Acatenango, z którego świetnie widać aktywny wulkan Fuego. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy zobaczyć erupcję! Wiedzieliśmy, że nie damy rady zrobić tego sami, więc szukaliśmy biura podróży, które zapewni nam ciepłe ubrania, namioty i ciepłe śpiwory. Po wielu nieudanych próbach (zbyt wygórowana cena, brak możliwości wypożyczenia ubrań itp.) trafiliśmy na biuro Imperial Travel. Uzgodniliśmy cenę, ustaliliśmy jaki sprzęt wypożyczamy, a co musimy mieć swojego.
Z samego rana spotkaliśmy się znów w biurze, żeby zostawić plecaki (przecież nie wszystko będzie nam potrzebne na szczycie, a wnoszenie 10 kg plecaka na 3600 m npm, to nie najlepsza zabawa) i odebrać sprzęt. Oczywiście – było do przewidzenia – ciuchy, które dostaliśmy lata swojej świetności miały za sobą kilka dekad temu. Na szczęście udało się z grubsza dopasować rozmiar i już byliśmy gotowi. Naszą ośmioosobową grupą wskoczyliśmy do vana i gnaliśmy do parku narodowego. Jeszcze tylko ostatnie zakupy, bilet wstępu do parku, odbiór jedzenia i szliśmy na szczyt z naszym przewodnikiem Melvinem.
Trasa okazała się torturą. Cały pięciogodzinny szlak prowadzi pod kątem 45 stopni w górę, po gruzie, kamieniach i piasku tak śliskim, że co chwilę ktoś leżał na ziemi. Każda mijana osoba wznieca taką ilość pyłu, że nie da się oddychać. A piasek w butach miał z nami zostać jeszcze przez najbliższe tygodnie. Ach… bym zapomniała… to wszystko odbywa się w ponad 30. stopniowym upale. Wiele już w życiu przeszliśmy, ale to był jeden z najtrudniejszych, jeśli nie najtrudniejszy szczyt, jaki zdobyliśmy.
Widoki zapierały dech w piersiach. Gdy weszliśmy ponad poziom chmur, jedyne co było widać to otaczające nas kratery pobliskich wulkanów. I wtedy go usłyszeliśmy… Jakby była potężna burza, od której ma się wrażenie, że trzęsie się ziemia. Choć nie, ziemia naprawdę się trzęsła – to dlatego zewsząd zsypywały się drobne kamyczki. I wtedy Melvin powiedział: „a to są pozdrowienia od Fuego”. Zobaczcie tutaj, już go widać! Nie wierzyliśmy własnym oczom, widząc ilość dymu wylatującego z krateru. Na co Melvin stwierdził: „jeszcze nie jest tak fajnie, zobaczycie jak się ściemni. Dopiero wtedy dobrze widać lawę.” Myślałam, że się przesłyszałam. Brakowało mi powietrza, było gorąco, a ja byłam zmęczona kilkugodzinną wędrówką. Przecież lawa się zdarza, a nie jest stałym punktem programu. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać – przed nami jeszcze długa droga, a mi kończyły się siły.
Gdy dotarliśmy na miejsce, mogliśmy w końcu odpocząć. Namiot czekał rozstawiony. Śpiwory może i nie były najlepsze, ale mieliśmy ich po trzy na osobę, więc wiedzieliśmy, że w nocy na pewno nikt nie zmarznie. Melvin rozpalił ognisko i podgrzał obiad. Wszyscy byli zadowoleni. Gdy zaczęło się ściemniać nasz przewodnik zrobił wszystkim gorącą czekoladę (z której słynie cała Gwatemala – uwierzcie, że była przepyszna!) i zaczęło się przedstawienie.
Wulkan wybuchał co około 5 minut. Za prawie każdym razem dym mieszał się z lawą. Wszyscy zbieraliśmy szczęki z ziemi. Oczy nam się świeciły i aż zapominaliśmy o czekoladzie. Tylko co kilka minut znów ktoś krzyczał LAWA!!! Jak tylko przestawaliśmy się na chwilę skupiać na wulkanie, to ten o sobie przypominał. Jak zaczarowani wpatrywaliśmy się w Fuego przez kilka godzin. Wszystkim było mało. Było już po dziesiątej, gdy wszyscy rozeszli się do łóżek.
Ze względu na wysokość (nasz namiot był na 3600 m npm) część osób nie mogła w nocy spać. Pierwsze objawy choroby wysokościowej odczuliśmy wszyscy – brak tchu, ból głowy, ociężałość. Ja miałam to szczęście, że po aspirynie spałam jak dziecko. Budziłam się kilka razy, gdy Fuego domagał się uwagi – erupcje były tak silne, że na dachu namiotu było słychać opadające kamyczki. Cinek w nocy nie zmrużył oka (czyżby zemsta za Himalaje?). Połowa grupy zdecydowała się na wędrówkę na szczyt Acatenango na wschód słońca. Jak zobaczyłam Cinka rano, gdy zataczając się wychodził z namiotu, to wiedziałam, że z naszego wschodu słońca na szczycie nici. Na szczęście nasz namiot stał po wschodniej stronie Acatenango, dzięki czemu niewiele nas ominęło.
Po powrocie reszty grupy ze szczytu i pysznym śniadaniu zapakowaliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy w dół stromym zboczem. Pamiętacie co pisałam o trudach wspinaczki? Zejście wcale nie było łatwiejsze. Kamienie osuwały się spod stóp, więc co chwilę można było wywinąć orła. Czasem było tak stromo, że nie dało się iść – chłopaki zbiegali i czasem tylko drzewa były w stanie ich zatrzymać. Niejednokrotnie ktoś leżał na ziemi. Było kilka startych dłoni i łokci, a w połowie drogi zrezygnowaliśmy już z wysypywania piachu i żwiru z butów. Zejście zajęło około 3 godzin. Po wszystkim bolały nas kolana, kostki, stopy (pieprzony żwir w butach!), a niektórych jeszcze obtarcia i siedzenie…
Mimo trudów, był to jeden z najpiękniejszych trekkingów i wejście na Acatenango polecamy każdemu. Jak zwykle – jeśli macie jakieś pytania, dajcie znać w komentarzach czy wiadomościach. Odpowiemy na wszystkie!
Informacje praktyczne:
- bilet na dwudniowy trekking to koszt 200 quetzali za osobę (po ostrych negocjacjach). Cena obejmuje przewodnika, jedzenie (musieliśmy wziąć dodatkowo własne przekąski), ciepłe ubrania, namiot, śpiwory, transport do i z wulkanu.
- wstęp na teren parku narodowego to kolejne 50 quetzali
- trzeba pamiętać o tym, że na górze nie ma bieżącej wody, więc całą wodę (do picia, do porannej kawy, do gorącej czekolady, do mycia zębów i umycia rąk) musicie wnieść na górę sami.
- jedzenie było zapewnione przez biuro podróży, ale musieliśmy je sami wnieść na górę – przed wyjazdem dostaliśmy gotowe paczuszki.
Cudowne widoki!
PolubieniePolubienie
Dzięki! 😄
PolubieniePolubienie
Świetny post!
Niesamowite zdjęcia ❤
PolubieniePolubienie
Dzięki wielkie! 😉
PolubieniePolubienie
Dzięki! 😄
PolubieniePolubienie
Ale przygoda, zwiedzanie pozazdrościć:) Mycie zębów mnie ubawiło 🙂
PolubieniePolubienie
Dobrze wiedzieć, że ktoś doczytał do końca. 😉
PolubieniePolubienie
Niesamowita wycieczka. Nie obawialiście się tych wybuchów?
PolubieniePolubienie
Dzięki! Na początku było to… hmm bardzo niespodziewane. Wieczorem nie mogliśmy oderwać wzroku od ławy, ale nad ranem, około 2., usłyszeliśmy potężny huk i wszyscy w namiocie poderwali się na równe nogi.
PolubieniePolubienie
Piękna przygoda ! Ja niestety nie mogłabym się na taką pisać ze względów zdrowotnych, ale podziwiam!!! 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękujemy! 😉
PolubieniePolubienie
Niesamowite widoki! Takich wypraw się chyba nigdy nie zapomina!
PolubieniePolubienie
To był nas pierwszy wulkan, a do tego tak piękny. Na pewno pozostanie w pamięci na długo!
PolubieniePolubienie
Ale dla widoku było warto wchodzić!
PolubieniePolubienie
Każdy krok był wynagrodzony, gdy byliśmy już na szczycie. 😉
PolubieniePolubienie
Taaak, dla takich widoków warto się pomęczyć!
PolubieniePolubienie
Potwierdzam 😉
PolubieniePolubienie
Ale piekne zdjęcia! Zazdroszczę takiej wyprawy. Pozdrawiam serdecznie ☺
PolubieniePolubienie