W drodze do piekła – trekking z widokiem na Fuego

Już jadąc do Antigua Guatemala zauważyliśmy otaczające ją wulkany. Jest ich tak wiele! Do wyboru, do koloru – marzy Ci się spacer i pieczenie pianek na gorących kamieniach? A może chcesz oglądać lawę z bliska? Wolisz oglądanie erupcji w nocy? Wszystko jest na miejscu, a każda z tych wycieczek dotyczy innego wulkanu oddalonego o mniej niż godzinę drogi z miasta… Niezależnie jakiego wulkanu szukasz, prawdopodobnie znajdziesz go w okolicach Antigui.Nasza przygoda z wulkanem zaczęła się od spaceru po mieście. Zdecydowaliśmy się na dwudniowy trekking na wulkan Acatenango, z którego świetnie widać aktywny wulkan Fuego. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy zobaczyć erupcję! Wiedzieliśmy, że nie damy rady zrobić tego sami, więc szukaliśmy biura podróży, które zapewni nam ciepłe ubrania, namioty i ciepłe śpiwory. Po wielu nieudanych próbach (zbyt wygórowana cena, brak możliwości wypożyczenia ubrań itp.) trafiliśmy na biuro Imperial Travel. Uzgodniliśmy cenę, ustaliliśmy jaki sprzęt wypożyczamy, a co musimy mieć swojego.

dsc_1200dsc_1202

Z samego rana spotkaliśmy się znów w biurze, żeby zostawić plecaki (przecież nie wszystko będzie nam potrzebne na szczycie, a wnoszenie 10 kg plecaka na 3600 m npm, to nie najlepsza zabawa) i odebrać sprzęt. Oczywiście – było do przewidzenia – ciuchy, które dostaliśmy lata swojej świetności miały za sobą kilka dekad temu. Na szczęście udało się z grubsza dopasować rozmiar i już byliśmy gotowi. Naszą ośmioosobową grupą wskoczyliśmy do vana i gnaliśmy do parku narodowego. Jeszcze tylko ostatnie zakupy, bilet wstępu do parku, odbiór jedzenia i szliśmy na szczyt z naszym przewodnikiem Melvinem.

DSC_1215

Trasa okazała się torturą. Cały pięciogodzinny szlak prowadzi pod kątem 45 stopni w górę, po gruzie, kamieniach i piasku tak śliskim, że co chwilę ktoś leżał na ziemi. Każda mijana osoba wznieca taką ilość pyłu, że nie da się oddychać. A piasek w butach miał z nami zostać jeszcze przez najbliższe tygodnie. Ach… bym zapomniała… to wszystko odbywa się w ponad 30. stopniowym upale. Wiele już w życiu przeszliśmy, ale to był jeden z najtrudniejszych, jeśli nie najtrudniejszy szczyt, jaki zdobyliśmy.

DSC_1209DSC_1210DSC_1211

Widoki zapierały dech w piersiach. Gdy weszliśmy ponad poziom chmur, jedyne co było widać to otaczające nas kratery pobliskich wulkanów. I wtedy go usłyszeliśmy… Jakby była potężna burza, od której ma się wrażenie, że trzęsie się ziemia. Choć nie, ziemia naprawdę się trzęsła – to dlatego zewsząd zsypywały się drobne kamyczki. I wtedy Melvin powiedział: „a to są pozdrowienia od Fuego”. Zobaczcie tutaj, już go widać! Nie wierzyliśmy własnym oczom, widząc ilość dymu wylatującego z krateru. Na co Melvin stwierdził: „jeszcze nie jest tak fajnie, zobaczycie jak się ściemni. Dopiero wtedy dobrze widać lawę.” Myślałam, że się przesłyszałam. Brakowało mi powietrza, było gorąco, a ja byłam zmęczona kilkugodzinną wędrówką. Przecież lawa się zdarza, a nie jest stałym punktem programu. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać – przed nami jeszcze długa droga, a mi kończyły się siły.

DSC_1217DSC_1220DSC_1227

Gdy dotarliśmy na miejsce, mogliśmy w końcu odpocząć. Namiot czekał rozstawiony. Śpiwory może i nie były najlepsze, ale mieliśmy ich po trzy na osobę, więc wiedzieliśmy, że w nocy na pewno nikt nie zmarznie. Melvin rozpalił ognisko i podgrzał obiad. Wszyscy byli zadowoleni. Gdy zaczęło się ściemniać nasz przewodnik zrobił wszystkim gorącą czekoladę (z której słynie cała Gwatemala – uwierzcie, że była przepyszna!) i zaczęło się przedstawienie.

dsc_1223b

dsc_1219

Wulkan wybuchał co około 5 minut. Za prawie każdym razem dym mieszał się z lawą. Wszyscy zbieraliśmy szczęki z  ziemi. Oczy nam się świeciły i aż zapominaliśmy o czekoladzie. Tylko co kilka minut znów ktoś krzyczał LAWA!!! Jak tylko przestawaliśmy się na chwilę skupiać na wulkanie, to ten o sobie przypominał. Jak zaczarowani wpatrywaliśmy się w Fuego przez kilka godzin. Wszystkim było mało. Było już po dziesiątej, gdy wszyscy rozeszli się do łóżek.

DSC_1232DSC_1235dsc_1233

Ze względu na wysokość (nasz namiot był na 3600 m npm) część osób nie mogła w nocy spać. Pierwsze objawy choroby wysokościowej odczuliśmy wszyscy – brak tchu, ból głowy, ociężałość. Ja miałam to szczęście, że po aspirynie spałam jak dziecko. Budziłam się kilka razy, gdy Fuego domagał się uwagi – erupcje były tak silne, że na dachu namiotu było słychać opadające kamyczki. Cinek w nocy nie zmrużył oka (czyżby zemsta za Himalaje?). Połowa grupy zdecydowała się na wędrówkę na szczyt Acatenango na wschód słońca. Jak zobaczyłam Cinka rano, gdy zataczając się wychodził z namiotu, to wiedziałam, że z naszego wschodu słońca na szczycie nici. Na szczęście nasz namiot stał po wschodniej stronie Acatenango, dzięki czemu niewiele nas ominęło.

DSC_1245

DSC_1243dsc_1219b

Po powrocie reszty grupy ze szczytu i pysznym śniadaniu zapakowaliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy w dół stromym zboczem. Pamiętacie co pisałam o trudach wspinaczki? Zejście wcale nie było łatwiejsze. Kamienie osuwały się spod stóp, więc co chwilę można było wywinąć orła. Czasem było tak stromo, że nie dało się iść – chłopaki zbiegali i czasem tylko drzewa były w stanie ich zatrzymać. Niejednokrotnie ktoś leżał na ziemi. Było kilka startych dłoni i łokci, a w połowie drogi zrezygnowaliśmy już z wysypywania piachu i żwiru z butów. Zejście zajęło około 3 godzin. Po wszystkim bolały nas kolana, kostki, stopy (pieprzony żwir w butach!), a niektórych jeszcze obtarcia i siedzenie…

DSCPDC_0000_BURST20190105084708006DSC_1265

Mimo trudów, był to jeden z najpiękniejszych trekkingów i wejście na Acatenango polecamy każdemu. Jak zwykle – jeśli macie jakieś pytania, dajcie znać w komentarzach czy wiadomościach. Odpowiemy na wszystkie!

Informacje praktyczne:

  • bilet na dwudniowy trekking to koszt 200 quetzali za osobę (po ostrych negocjacjach). Cena obejmuje przewodnika, jedzenie (musieliśmy wziąć dodatkowo własne przekąski), ciepłe ubrania, namiot, śpiwory, transport do i z wulkanu.
  • wstęp na teren parku narodowego to kolejne 50 quetzali
  • trzeba pamiętać o tym, że na górze nie ma bieżącej wody, więc całą wodę (do picia, do porannej kawy, do gorącej czekolady, do mycia zębów i umycia rąk) musicie wnieść na górę sami.
  • jedzenie było zapewnione przez biuro podróży, ale musieliśmy je sami wnieść na górę – przed wyjazdem dostaliśmy gotowe paczuszki.
DSC_1253-1
A dla wytrwałych zdjęcie z mycia zębów na najwyższym poziomie 😉

18 uwag do wpisu “W drodze do piekła – trekking z widokiem na Fuego

    1. Dzięki! Na początku było to… hmm bardzo niespodziewane. Wieczorem nie mogliśmy oderwać wzroku od ławy, ale nad ranem, około 2., usłyszeliśmy potężny huk i wszyscy w namiocie poderwali się na równe nogi.

      Polubienie

Dodaj komentarz